Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Lekarz/Cybernetyk
*No cóż, doktor na całe szczęście nie siedział przy zwykłym stole jakich w stołówce pełno. Tamtejsze stołu to ławki przysunięte do dużych i ciężkich mebli. A ten tutaj to był stolik dla paru osób tylko,z krzesłami zwykłymi. Toteż doktor i stół odsunął by odkryć całą sylwetkę jaszczura. Jaszczura który ślepiami swymi wpatrywał się w profesora zielone ślepia. Blask lamp odbił się w okularach człowieka gdy twarz swą pochylił nieznacznie i... patrzeć się począł. Skoro zwierz,lub nie zwierz, się patrzy to i on może.* Pupilek jaki? *Mruknął po chwili nie wiedząc co z tym stworem zrobić. A przynajmniej z jego łepetyną.Dlatego też profesor naparł dłońmi ponownie by odkryć całokształt rozczochrańca.*
Offline
Dzieciak
*Dalej od łba spływała pionowo spłaszczona szyja z której spływały lśniące łuski. Wydatny kłąb i łopatki, ktore stanowiły rusztowanie dla kłody tulowia. Potem wydatne lędźwie, tylne łapy – masywne i silne i ogon – długi w kite zaopatrzony, ułożony na zieli w półksiężyc. Stworzenie westchnęło, jakby mówiło – ciężkie życie. Oczyska przymknęła sie, a łepek przekręcił na bok ukazując prostą linię gadzich warg*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*I gołe toto było mości operatorze Malkita? Bo doktor co by nie było widząc jaszczurze coś, rękę ku niemu wyciągnął by najzwyczajniej podrapać po boku szyi gada. Skoro już ten mu z kolana zrobił poduchę dla paszczęki to raczej mu ręki nie odgryzie przy samej rzyci.*
Offline
Dzieciak
*W rzeczy same, gołe było jak Alderiaański święty, jak to generał wódz tego okrętu mawiał. Szeroką klate miało i dupę szeroką. Mięśnie grzbietowe silne. Jak pod brzuch zajrzy to i jajka zobaczy i narząd kopulacyjny w worku schowany. Tak to wygląda. Zwierze, bo tak roboczo nazwijmy tą istotę, przymknęło oczy w reakcji na drapanie, więc widać dobrze mu było, a i oswojony był. Ogon ruchem zamaszystym i stanowczym zamiótł półkolem kawał podłogi i znieruchomiał*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*Doktor nie był zapalonym biologiem co by pod ogon zaglądać każdemu stworzeniu. Toteż dla niego był to "gad", nazwa robocza oczywiście. Bo i skoro bez ubrania toto było to i uznał stwora za najzwyklejszego zwierzaka. I to raczej należącego do personelu dowodzącego bo wątpliwym byłoby by ktoś sobie pozwolić mógł na żywe zwierzę na pokładzie gdzie nie wolno marnować surowców i systemów podtrzymywania życia na zwierzęta. Ręki nie odgryzło więc było drapane,ale to już po tym jak stół został przesunięty na swe miejsce,a doktor jedną ręką zupką się raczył z miski,a drugą, dajmy na to lewicą swą, drapał paznokciami jaszczurzysko po boku długiej i przyjemnej w dotyku szyi.*
Offline
Dzieciak
*Przekrzywiało łeb stworzenie, nakierowując głaskanie tam, gdzie chciał. Teraz tak się nakierował ze palce doktorowe drapały łopatkę, a giętka szyja wygięła się w kabłąk tak, ze pysk trącał kolano. Przestrzeń miedzynozdrzowa przytknęła się do kolana. Oczami przewalił uszy na boki rozjechał i doktor poczuł szczypniecie na kolania, a potem TRRRRRACH! I już materiał spodni się rwie, a stworzenie się cofa, z wyciągniętą szyją. Pysk przednimi zębami skrawek materiału trzyma, i im się dalej cofa tym bardziej rwie!*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*No tak...sielanka. Doktor sobie je... zwierz drapany tak jak chce. Wącha se kolano i... trach. I te krótkie trach sielankę przerwało raz raz. Doktor na moment się zawiesił spoglądając ze stoickim spokojem jak Malkit resztę nogawki od jego spodni wydziera przy wtórze jakże melodyjnego i dźwięcznego "trachh".* Zły Coś! *Krzyknął na zwierza z jego nogawką.* Niedobry!
Offline
Dzieciak
*Zarzuceniem którego impuls podszedł od ramion urwał kawałek materiału i raz po raz podskakując na stopę do góry łbem zamaszyście i dziko na boki machał, kawałkiem doktorowych spodni po bokach się chłoszcząc. Powarkiwał cicho, ale radośnie i nie niebezpiecznie. Oczy zamknięte miał i na skarcenie absolutnie nie zareagował. Niewiele się przejął widać*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*No i doktor bidny oklapł wyraźnie. No jak to tak? Ignorować go? Toż to się nie godzi. Dlatego też doktor do zwierza odezwał się tak:* ŁEEEEEAAAAAA! *Nie przejmując się oczywiście spojrzeniami personelu kuchennego lub ewentualnych jedzących w stołówce.A gdy i to oraz tupanie nogami nie podziałało,z czego jedna noga była goła, to... doktor do kieszeni swego kitla sięgnął wyciągając z niego strzykawkę z ochronnym "kapturkiem" na igle celując nią w szelka i mówiąc.* No nie ma co... wyciognem wszystkie soki z Ciebie, bestio.
Offline
Dzieciak
*Co się tyczy innych form życia. Były kucharki i jakichś dwóch gosci dalej przy stoliku którzy to obserwowali od jakiegoś czasu zmagania, ale widać „śmiesznie było” to i nie przeszkadzali jaszczurowi nogawkę rwac. Kucharki zachichotały, a jaszczur… kiedy doktor to zrobił, ten machać się przestał. Łepek na wysokości grzbietu przed siebie wyciągnął, uszek postawił. Oczyska okrągłe ze zdumieniem wie w twarz Solusa wpatrywały. I wtem – łepek przekręcił. W jedną, w drugą, jak zaciekawiony kruk. Skrawek materiału wisiał mu z pyska. Cofnął się widząc strzykawkę, a w oczach zaigrał… strach! Tak, prawdziwy strach.
Zaraz przed oczami stanął mu generał grożący wyciśnięciem soku. Do tej pory Malkit myślał ze generał blefował. Ale tu wygląda na toz e to całkiem znana metoda! Wiec cofnął się szelek* soku nie….
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*No cóż. Doktor nic o żadnych wyciskaniach soku nie wiedział. Więc i nie rozmyślał nad tą kwestią zbyt intensywnie. Za to strzykawkę opuścił słysząc jak gadzina mówi. Mówi kurwiszka!* Ty gadasz,gadzie jeden gadowaty! *Oznajmił wszem i wobec jak by szelek czasem nie był pewny, że mówi i jest gadem gadowatym. Co się zaś tyczy strzykawki, chwilowo wycelowana była swą skrytą igłą w podłogę.*
Offline
Dzieciak
*Strzepnął grzywą, wprawiając ją w ruch przypominający taniec koszul w pralce na najwyższych obrotach*
Nie soku ty fu tepatu! *rzucił z wyrzutem, przyginając łeb jeszcze niżej. Loża szyderców kilka stolików dalej ryknęła śmiechem bo już się dłużej powstrzymywać nie mogli. a około 80cio kilowy gadowaty gad patrzył wytrzeszczem na Solusa i jego broń (Strzykawkę)* ty ić! *Pełne wymowy tupnięcie tylną łapą zaopatrzona w potężne pazury*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
Zobaczymy jak traficie do mojego gabinetu. *Rzucił tylko w stronę śmiejących się istot, skupiając swój wzrok na gadzie.* Fu tepat? Sam żeś tepat! *Bo to doktor wiedział co do niego gadzina, najwidoczniej wyrośnięte dziecko, gada. Strzykawkę jednak schował do kieszeni widząc, że jaszczurka ona stresuje, a sam wrócił do swego stolika jak by nigdy nic siadając na swym miejscu z dumą i nonszalancją jak by spodnie miał w komplecie. Od jaszczura jednak wzroku nie odwracał.* Nigdzie nie idę chuliganie jeden.
Offline
Dzieciak
*Jakoś tak się tamci śmiać przestali. Widać obaj bali się lekarza. No ale – przecież to śmieszne! Co, płakać mieli? Kiedy doktor usiadł, samiec patrzył nań jeszcze chwile wzburzony, po czym spuścił łeb i nagle cały grzbiet w podkowę wygiął i wyglądał teraz jak zielona liszka której ktoś przeszkodzili spacerze po kapuście. Mało tego – ten dziwaczny twór wygiętego i „załamanego” wręcz grzbietu zaczął kiwać się hipnotycznie, a mina młodego wyglądała jak przy zatwardzeniu. Bez wątpienia miało to być przerażające i wystraszyć Solusa na śmierć*
Offline
Lekarz/Cybernetyk
*A Solus spokojnie obserwował wyginającego się jaszczura. Ba, nawet wstał opierając dłonie o blat stołu i pochylając się nad nim by być bliżej gadziny. I tak też pojedynek na spojrzenia się rozpoczął między człowiekiem i bliżej niezidentyfikowanym stworzeniem. Gadzim i wygiętym, oraz minę mającą jak by... no jak by miało zaraz się tam posrać na miejscu równo. I tak też pewnie trwało by kilka minut gdyby profesor z nienacka nie krzyknął* Łabunga! *W stronę jaszczura z zamiarem wystraszenia go.*
Offline