
Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
-Postoję sobie.-Powiedział nerwowo do gada, zapalił papierosa. Przysłuchiwał się całej gadce dwóch jegomościów. Wydawała mu się bezsensowna. Uważał, że Taca jak najszybciej trzeba wyizolować od społeczności na statku.-Na głodzie może zrobić krzywdę nie tylko nam, ale i sobie. Trzeba zadbać o to, by nie zrobił drugi raz czegoś głupiego.-Powiedział do Hakona. Kto jak kto, ale Zin miał dużo doświadczenia z narkomanami. Wiedział co są wstanie zrobić, gdy są na głodzie. Takich ludzi spotykał na Coruscant, na Nar-Shaddaa. Choć na tym ostatnim było ich zdecydowanie więcej.-Od czego jesteś uzależniony? Morfina? Heroina? Czerwony Piach czy Igiełki śmierci?-Zin wyrzucił chyba wszystkie, najbardziej znane mu narkotyki, które tak mocno oddziaływały na człowieka. Skąd Zin je znał? W jego kantynie na Nar-Shaddaa handlowano tym ścierwem. Choć Zin na to nie pozwalał, to i tak interes się kręcił. Inżynier wiedział o tym, ale wolał nie interweniować. To przyniosłoby za sobą ogromne kłopoty.
Offline
Oficer Imperium
Popatrzył leniwie na Zina. Oblizał usta, kiedy ten wymieniał narotyki, po czym wyszczerzył zęby. - Ale ja nie jestem uzależniony... - wycharczał. Gwałtownie podniósł głowę, aż podskoczył na krześle. Popatrzył na Hakona wciąż z uśmiechem - Zabijać... - zachichotał - Nie ma śmierci, jedi... - oparł się i zjechał z krzesła, tak, że tylko jego głowa wciąż była oparta. Jak tak dalej pójdzie to połamie sobie kark - ...jest moc - wybuchnął szaleńczym śmiechem, po czym ucichł nagle. - Jedi... potrzebuję mojego lekarstwa... bez niego umrę... - stał się nagle poważny i wpatrywał się w Hakona jakby błagalnie. - Ono jest niedaleko...
Offline
Mistrz Jedi
*Teraz odwrócił się do Zina. Na szczęście ten wyglądał na nieuszkodzonego*
To, co się stało, to był wypadek. Niestety, nałożyło się tu na siebie kilka jednostek niebezpiecznych, dla siebie i dla otoczenia. Wiec zasada pierwsza: nie prowokować. Nie prowokować Eda, nie dokuczać Tacowi a od Urgi trzymać się z daleka. Porozmawiam z Ashenem, może coś wymyślimy, a może nie. Nie wiem.
*Darr tah chciał by zbili się w kupę. Specjalnie ich tu zwabił. Jakby chciał kogoś odizolować/ zabić to zrobił by to. Może to jego przewrotne poczucie humoru a może jest w tym jakiś cel.
Chociaż prawdopodobnie, niestety, jak tak dalej pójdzie to będzie trzeba posunąć się do odizolowania. Na pierwszym miejscu była jednak Urga.
Hakon odwrócil głowe*
czy mi się wydaje, czy przed chwilą powiedziałeś, ze nie ma śmierci? Oczywiście masz racje. Wiec poradzisz sobie *I uśmiechnął się ciepło. Nadal wsłuchiwał się w stan Taca. *
Offline
-Mówisz tak tylko dlatego, żeby się nie wkopać. Każdy uzależniony zaprzecza, że jest uzależniony.-Powiedział do niego z wytkniętym oskarżycielsko palcem. Palił papierosa. Jego złość powoli uchodziła.-Hakon. Spójrz na niego. On jest niebezpieczny dla otoczenia...Trzeba go odizolować...Eh...Co ja się będę produkował i tak nikt nie posłucha inżyniera. Niech dalej babra się w smarze i przywraca statek do porządku. Ale zobaczysz, jeszcze wspomnisz moje słowa.-Rzucił tylko i wyszedł kokpitu. Nie miał zamiaru dłużej patrzeć na oficera. Poszedł do ambulatorium, by sprawdzić co u reporterki. Czy przypadkiem nie zeszła podczas, gdy oni sobie gawędzili w kokpicie. Jak na razie, nic się nie działo. Dlatego też Kobdar usiadł na krzesełku i palił ze spokojem papierosa. Cały był rozdygotany. Jeszcze jeden taki wyskok ze strony pilota, a na pewno Zin mu nie popuści. Nie będzie brał pod uwagę tego czy jest na głodzie czy nie. Zin i tak mu spuści łomot. Nawet jeśli ED stanąłby mu na drodze.
Offline
Oficer Imperium
Monroe wyglądał na zaskoczonego. Uwaga Hakona go zbiła z tropu. Faktycznie tak mówił. Otwarł i zamknął usta parę razy. - żartowałem... - powiedział w końcu podciągając nogę pod tyłek. Odprowadził Zina do wyjścia wzrokiem. Najwyraźniej postanowił mu nie odpowiadać. Za duży potok słów do przeanalizowania. Po chwili podkrążone oczy przeniosły się na Jedi. - Umrę... Musisz mi pomóc... - powiedział pochylając się i wyciągając szyję w jego kierunku. - Moje lekarstwo jest niedaleko, ale po drodze jest dżungla. - powiedział ze śmiertelną powagą i skupieniem. Blada twarz była cała mokra od potu.
Offline
Mistrz Jedi
Tak, tak, Zin, wiem ze ty jesteś strasznie mądry, a ja idiota cie nie doceniam, Mocy, co to będzie jak przyjdzie mi twoje słowa wspomnieć… *westchnął, tym razem nie kryjąc irytacji, jednak było to w jego głosie bardzo subtelne. Biedny, nieszczęśliwy Kobdar, to musi być bardzo przytłaczające uczucie kiedy to „wszystko się na mnie uwzina”. No ale cóż może Hakon, specjalizacji w cudach nie robił.
Oczywiscie szkoda mu było inżyniera, ale jednak preferowal u osób w jego wieku troche bardziej dojrzałe stanowisko. Kiedy Kobdar wyszedł, Hakon skupił się już tylko na Monroe’u.*
Pomogę *odparł, po czym przywołał do siebie pierwszy lepszy fotel i usiadł obok, niezależnie czy pilot siedział na fotelu czy na podłodze.*
cudu nie uczynię. Twój organizm musi pozbyć się toksyn. Ale pomogę. Siadaj tutaj. Ja mam swoje lekarstwo
Offline
Oficer Imperium
Patrzył podejrzliwie na Hakona. Nie widział żadnej strzykawki, co to on też mógł mieć za lekarstwo? - Nie... Ja potrzebuje swoje lekarswo... - powiedział zrozpaczony. Złapał Hakona za ramię, patrząc mu się w oczy ze strachem - Ono jest za dżunglą... - powiedział słabym głosem, jakby nie dowierzał, że on tego nie rozumie. No jak można nie rozumieć? Puścił go, widząc że nic nie wskóra i oparł się. Siedział tam gdzie mu kazano. Wyglądał jakby miał zaraz wykitować.
Offline
Mistrz Jedi
*Jedi skinął głęboko głową*
Udamy się do dżungli po lekarstwo dla ciebie. Spokojnie, wszystko będzie dobrze
*szepnął. Zaraz po tym otoczenie kolo nich się zmieniło. I co dziwniejsze – było to naturalne, nie wzbudzało niepokoju. Stalo się, zupełnie jaki zmienianie się otoczenia było codziennością.
Dookoła rosła dżungla. Wyglądała tak, jak Tac chciał, by wyglądała.*
Offline
Oficer Imperium
Mężczyzna otworzył szeroko oczy z zadowoleniem. Klasnął w dłonie, po czym wetknął je do kieszeni szlafroka. Wstał i rozejrzał się. Otaczały ich drzewa i gęste, tropikalne krzewy. Dostrzec też można było skupiska bambusu i fioletowo-pomarańczową palmę. Z radością wskazał na nią palcem i zachichotał wesoło. Przez liściaste sklepienie przebijały delikatne promyki światła grzejąc lekko. Panował tutaj lekki pół mrok i było nieco duszno. Wszystko wyglądało na dziewicze, nienaruszone dotąd krainy. - Wspaniale! - zawołał szczerząc się.
Offline
Mistrz Jedi
*Obok stał Hakon. Na jego postać nakładało się wszystko, co Monroe widział, patryc na niego. Także uprzedzenia i oczekiwania. Hakon był tu tym, czy widzi go Monroe, jeśli chodzi o wygląd*
Jesteśmy w dżungli. Twoje lekarstwo jest za tym buszem
Offline
Oficer Imperium
Hakon miał twarz ukrytą pod kapturem. - No dobra... - powiedział ruszając przed siebie. Wyglądał na pewnego kierunku. Czuł się pewny kierunku. Gdzieś tam powinny być ampułki z wyciągiem z cilony. Tak, musiał je wziąć. - Musimy się pospieszyć. - powiedział z powagą do towarzysza, po czym ruszył przez las. Gdzieś z głuszy docierały do nich syreny alarmowe. Nieprzyjemny, ostry dźwięk, znany pilotom. Było to wezwanie do hangaru. Mężczyzna rozejrzał się z szeroko otwartymi oczami. Blada twarz popatrzyła w przeciwnym kierunku. - Gdzie ono jest? - zapytał z lekką paniką przedzierając się przez krzewy.
Offline
Mistrz Jedi
*Wyobrażenie Hakona ruszyło za Monroe’m w milczeniu, jednak nie było uciążliwe i nie powodowało poczucia bycia obserwowanym. Wszystko, co się działo, wszystkie uczucia, należały w tej chwili do taca. Szło się za to coraz ciężej. jakby pod górę. Bardzo ciężko*
Powiedz mi, co się tam dzieje? *Nie musiał precyzować. Podświadomość sama wybiera odniesienie. Hakon pytał, czym jest ten dzwięk. Co dla Monroe’a znaczy*
Offline
Oficer Imperium
- Zaraz wylatujemy, nie mogę bez igiełki... - powiedział zdesperowany, obracając się wokoło, jakby szukając drogi. Syrena nasilała się. Słychać było też jakiś głos mówiący przez interkom, ale jego słowa gubiły sens i były tylko tłem. - Zniszczy mnie, jak się dowie, to samo stało się z Colinsem. Ale wie co robi! - powiedział do Hakona, biegnąc w krzaki, odrzucając gałązki i liście sprzed twarzy. - Mówiłeś, że tutaj będzie! - krzyknął oskarżycielskim tonem.
Offline
Mistrz Jedi
Pośpieszmy się zatem *odparł towarzysz i dżungla zaczęła się rozradzać. Nagle znaleźli się na niewielkiej polanie. Na ów polanie znajdowała się klatka.
Usłyszeli płacz. w klatce siedziało dziecko. Ośmioletni chłopiec. Może mniej, może więcej, trudno powiedzieć. Dziecko krwawiło. w jego ciało tkwiły powbijane strzykawki. Ciało miał napuchnięte, sine, podkrążone oczy.
I twarz Taca, kiedy był w wieku tego chłopca. To był on*
Jesteśmy na miejscu
*Szepnął Hakon. Dziecko łkało, zamknięte w swoim małym świecie*
Offline
Oficer Imperium
Monroe powoli zbliżał się do klatki. Na jego twarzy malowało się przerażenie, zdziwienie i... odraza. Odraza do samego siebie. - Ja mu to zrobiłem...? On nie istnieje. Tej osoby już nie ma. - powiedział jakby do siebie, po czym odwrócił się do Hakona i wskazał na niego palcem oskarżycielsko. - Jesteś Jedi, pomóż mu. - powiedział bardzo władczym tonem, ale było w nim coś dziwnego. Sam podbiegłdo klatki szukając jakiegoś sposobu na otwarcie jej. - Zmusili go do tego, pomóż mu! - powiedział głośniej.
Offline