
Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
*Czas Zinowi ciągnął się niemiłosiernie długo w oczekiwaniu niemiłosiernie długo. Może jakby jej pomógł się pakować to by szybciej się spakowali. A tak dopiero pół godziny później zeszła do kantyny, trzymając synka za rękę. Wzrokiem poszukała Zina. Wyglądała na zmęczoną, włosy miała w lekkim nieładzie, ale trzymała się dzielnie. Gdy w końcu wypatrzyła męża to podeszła do niego szybko* Walizki są na górze. Zabierz je proszę. Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy... *Czyli jakieś pięć pękatych torb podróżnych. Cóż, od ich noszenia są w końcu mężczyźni, Temena była już gotowa do drogi, ubrana w strój podróżny, by nie wyróżniać się z tłumu.*
Offline
On wiedział co Temena miała na myśli, mówiąc o rzeczach najpotrzebniejszych. Skrzywił usta i pokiwał głową. No cóż, takie już są kobiety. Trzy czwarte to ciuchy, jedna czwarta to rzeczy naprawdę ważne. Zin nie wiedział co ich czeka na Mandalore, stąd też nie wiedział co będzie im potrzebne. Miał jedynie nadzieję, że będzie tam można kupić papierosy. Z tą myślą w głowie, odrzekł żonie.
-Już, już.-Powiedział do niej i pobiegł na górę. Zobaczył torby i nie do końca wiedział jak się za nie zabrać.-No...Zin...weź się w garść.-Rzucił do siebie i jedną torbę zabrał na plecy, dwie wziął do prawej, a dwie do lewej ręki po czym wytargał je na dół.-Więcej cholera nie dało się zabrać?-Spytał ją i stanął przy drzwiach. Mały Varien jedynie rozglądał się zdezorientowany całą tą sytuacją. Spojrzał na tatę, później na mamę i spytał.
-A gdzie my lecimy tato?-Spytał ojca. Zin jedynie odrzekł.
-W bezpieczne miejsce młody, w bezpieczne miejsce.-Oczekiwał jedynie Fumbora, który miał przynieść jakąś pieprzoną umowę. Oby statek był sprawny, inaczej znajdzie go i mu nogi z dupy powyrywa.
Offline
*Tymczasem jego żona zabrała się za prowiant na czas podróży. Nigdy nie wiadomo ile im to zajmie i co tak na prawdę znajduje się na pokładzie statku rodianina. Lepiej samemu wziąć jedzenie. Gdy pojawił się Zin to spojrzała na niego wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia* Nie marudź, bo nie chciałeś mi pomagać z pakowaniem, więc teraz bierz wszystko. *Razem z synkiem ruszyła w stronę tylnych drzwi kantyny, by je otworzyć Zinowi, bo w tej sytuacji raczej by się sam zabił niż tego dokonał*
Offline
Na całe szczęście była Ael, która uprzejmie otworzyła drzwi, gdyż akurat przyszła na zaplecze w zamiarze zabrania kilku trunków i pożegnania się z szefem, który obecnie nie miał jak ruszyć ręką. Twi'lekanka słyszała rozmowę "zarządu" i wiedziała co się szykuje.
-To szefie już nie przylecisz?-Spytała go z lekko zasmuconym wzrokiem, który próbowała zamaskować swoim uśmiechem. Zin pokiwał potwierdzająco głową i uśmiechnął się lekko.
-Pewnie przylecę za jakiś czas. Pamiętaj. Głowa do góry, pilnuj Fumbora i interesu. Jak będzie się do Ciebie dobierał to przypierdol mu z pozdrowieniami od Kobdara. Trzymaj się.-Powiedział do niej i wyszedł na zewnątrz. Ael uśmiechnęła się jedynie, było jej nieco smutno, w końcu teraz będzie miała do czynienia z szefem, który zapewne będzie molestował swoje pracownice. Jej uśmiech jedynie był maską, którą zakrywała swoje rozpacz na wieść o tym, że Zin emigruje...znowu...Mały Varien bardzo lubił Ael, bawiła się z nim, opiekowała, gdy było to konieczne. Rzucił do niej.
-Pa Ael.-Ta odrzekła mu.
-Cześć Varienku-po czym pocałowała go w policzek. To była chyba kolejna przełomowa chwila w życiu rodziny Kobdarów. Kolejna emigracja, kolejne próby zaaklimatyzowania się w nowym systemie.
-Gdzie jest ten baran Fumbor?-Spytał Zin i poprawił sobie torby spoczywające w jego prawej ręce.
Offline
*Temena nie przepadała za pożegnaniami, była twardą kobietą (ktoś w tym związku przecież musi nosić spodnie) więc tylko uściskała Ael na pożegnanie, życząc jej powodzenia w dalszej pracy z tym napalonym Fumbotem. Potem wraz z Varienem pod ręką opuściła kantynę, wychodząc na zaciemniona ulicę. Kilka minut później nadszedł ucieszony rodianin trzymając w ręku umowę handlową sporządzoną przez lokalnego prawnika (sam był za głupi na to, albo przynajmniej udawał... wyjątkowo dobrze)* Ja mieć umowa. Ty poczytać i podpisać. My się widzieć jeszcze potem? *Zapytał już ciszej. Mimo tych ciągłych przepychanek z Zinem to się zaprzyjaźnili (przynajmniej on tak uważał) i żal mu było, że odlatują*
Offline
Zin uważał, że to on nosił spodnie w tym związku, ale Temena była taką kobietą, że to ona dawała mu tylko pozory swobody. To była chyba pierwsza samodzielna decyzja podjęta przez Kobdara. Po przyjściu Fumbora Zin puścił torby, które wylądowały na podłodze. Chwycił za cyfronotes i zaczął czytać umowę. Pokiwał głową, zastanowił się. Kobdar znał tylko podstawy ekonomii i bankowości, dlatego też takie sprawy chciał zostawić żonie, bo ona kiedyś pracowała w banku. No cholera. Nie chciał tracić czasu. Wyciągnął rysik, machnął podpis i oddał rodianinowi.
-Jeśli Cię nie zajebią, to tak.-Powiedział do niego i lekko się uśmiechnął. Uściskał tą zieloną kupę gówna i poklepał go po plecach.-Do miłego przyjacielu.-Dodał i chwycił za torby po czym zaczął kierować swe kroki do portu kosmicznego. Szedł wolno, w końcu był konkretnie obciążony przez prezenty dla chłopaków i pakunki jego żony.-Dalej. Chodźcie.-Powiedział do rodzinki.
Offline
*Temena stała z boku, bo to była decyzja męża, ale i tak nie mogła powstrzymać się przed zerkaniem na umowę. W innych warunkach to zdzieliłaby Zina w łeb za tak uwłaczającą wymianę, ale skoro Imperium deptało im po piętach to trzeba czasami podjąć zdecydowane kroki. No i podjął, bez konsultacji z nią, za co mu się oberwie jeszcze, ale potem. Z Fumborem się nie wyściskała, bo miała uraz do rodian, ale kiwnęła mu głową na pożegnanie i wszyscy potem zapakowali się do zamówionej wcześniej taksówki powietrznej, by udać się do portu kosmicznego.*
Offline
Zin obiecał, że przyleci na Nar-Shaddaa i wywiązał się z umowy. Miał pewność, że nic w jego byłej kantynie się nie zmieniło, dlatego też pozwolił sobie wejść od strony zaplecza.
-Nie zmienił zamków...-powiedział i zarechotał Zin. Otworzył spokojnie drzwi i wszedł do środka po cichu. Skradał się czy jak? Nie wiadomo. W każdym razie wyciągnął swoje DC-15s z kabury i odbezpieczył go. Jeżeli chodzi o obsługę pistoletów Zin radził sobie całkiem nieźle, gorzej było z większym kalibrem. W każdym razie wyjrzał na salę. Fumbor stał za ladą, toteż Kobdar podszedł do niego od tyłu i przyłożył mu blaster do łba.-Wyciągnij kasę...skurwysynu.-Powiedział twardym tonem. Powstrzymywał się od wybuchnięcia gromkim, niepowstrzymanym śmiechem. Zatkał jednak sobie usta, by Fumbor nie słyszał jak Zin się śmieje.
Offline
*Fumbor stał przy kasie a sala była pusta, jeszcze nie otworzyli lokalu, było za wcześnie. I nagle przyszedł Zin, o czym jednak Fumbor nie wiedział, więc się wystraszył i palcem nacisnął mały przycisk przycisk przytwierdzony do dłoni. A co on robił? Kodbar dowie się o tym za chwilę.* Nie zabijaj! Nie zabijaj! *Wykrzyknął spanikowany rodianin a chwilę później Zin mógł poczuć na swojej głowie ciężkie uderzenie czegoś bardzo twardego. Za nim bezgłośnie pojawił się droid ochroniarz, który w takich przypadkach ogłuszał delikwenta. Kosztował on sporo, ale też Fumbor się wycwanił.* Rzuć broń w przeciwnym razie zostaniesz zneutralizowany! *Rozległ się metaliczny głos droida, a Fumbor ucieszony odwrócił się no i szok* Zin kurwa! To być Ty?!*Cóż, wpadł z niezapowiedzianą wizytą i jeszcze straszył*
Offline
-Ja pierdole. Co to było?-Spytał go i pomasował się po łbie. Puścił broń z wrażenia i wylądowała ona na podłodze. Patrzył tak na rodianina od spodu i ta perspektywa zdecydowanie mu się nie podobała. Postanowił wstać, spojrzał na droida.-A żeś se maszynerię walnął.-Powiedział do niego i klepnął przyjaciela w plecy. No cóż. Stare dobre czasy poszły gdzieś, a Zinowi zaczęło brakować tych czasów. Pociągnął nosem, Zin sięgnął po broń i włożył ją do kabury.-Puszko. Zaraz Ci coś wytłumaczę. JA BYĆ PRZYJACIEL SZEFA.-Pokazał na siebie palcem i sięgnął po stary stołek, na którym Kobdar spędzał bardzo wiele czasu.-Zamiast tak straszyć droidami to podałbyś jakiegoś drinasa. W gębie suszy jak mała bania.-Powiedział do niego i usiadł, jak za starych dobrych czasów. Oparł się o ladę i patrzył na lokal. Wiele się w nim nie zmieniło, rzecz jasna prócz dobrej ochrony.
Offline
To być mój droid ochroniarz. W kantynie być kilka burd i ja musieć zainwestować. Teraz spokój... *Cóż, czasy się zmieniają i trzeba jakoś zabezpieczyć swój interes. Droidy celujące w jaja najwyraźniej się nie sprawdziły, a taki masywny droid jednak wzbudzał respekt. Mimo że sporo kosztował, to miał wiele ciekawych i przydatnych funkcji* Sir? Dodać do kategorii "Znajome mordy nie do bicia"? *Cóż, każdy miał swoje określenia na przyjaciół, a Fumbor podrapał się po głowie aż w końcu powiedział* Dodaj i sio! *Droid zeskanował Zina po czym odszedł, a rodianin zabrał się za robienie drinka. Wychodziło mu to już coraz lepiej. Cóż, jego knajpa i nauczyć się musiał. A wystrój się nieco zmienił też, zniknęły gdzieś te czerwone lampy, barwy stały się nieco bardziej jaskrawe, ale odpowiednio stonowane, co świadczyło o tym, że to nie było autorstwa Fumbora* Co cię tu sprowadzać? *Zapytał w końcu i podał mu szklankę*
Offline
-Miałem po drodze.-Dobry żart. Zin wziął szklankę i upił z niej łyk. Rozsiadł się wygodnie. Założył nogę na kolano i uśmiechnął się lekko.-Muszę wziąć wszystkie graty z hangaru, bo na Mandalore niczego nie kupię. Zadupie z tego cholerne.-Powiedział i podrapał się po głowie. Znowu gardło zwilżył smacznym trunkiem i spojrzał jeszcze raz na Fumbora.-A co tam u Ael?-Spytał. Ciekawy był losu swoich byłych pracowników. Nadal się o nich martwił, a Fumborowi chciał łeb odstrzelić. Cholera wie za co. Po prostu chciał się z niego ponabijać jak za starych dobrych czasów.
Offline
Rozumieć, rozumieć. Towje rzeczy być na swoim miejscu. *Fumbor ich nie ruszał, bo miał nadzieję, ze kiedyś po nie zin wróci. Poza tym nie był pewien ile to jest warte i dlatego jeszcze tego nie sprzedał. Cóż, interes musi się kręcić, a dodatkowe kredyty zawsze się przydadzą. Zwłąszcza komuś takiemu jak on* Ael pracować dalej. Być moja wspólniczka i prawa ręka. Dawać mi czasem po głowie. Wystrój być jej pomysł... *Wskazał ręką na cały lokal. Zina trochę czasu nie było i proszę, już takie zmiany. Profil kantyny uległ lekkiej modyfikacji na taki bardziej młodzieżowy i rozrywkowy, co wychodziło im na dobre. Mniej kłopotów lepsze zarobki. W kącie sali stały nowoczesne automaty do gry oraz różne maszyny hazardowe. Bilard i inne tego typu gierki. A dalej parkiet do tańczenia. A dla osób lubiących prywatność to osobne boksy oddzielone od siebie. Niezła rewolucja*
Offline
-To dobrze, bo jakbyś je sprzedał to normalnie twój łeb...znalazłby się w dupie...o tego tam zabraka.-Wskazał go palcem i upił kolejny łyk trunku. Ael zawsze miała łeb do interesów, ale pewnie nie dlatego została prawą ręką Fumbora. Przecież rodianin się w niej zakochał, ale mniejsza o to.-Ja zrobiłbym to podobnie jak wy, ale wiesz...ta pierdolona siła wyższa w postaci Temeny.-mruknął pod nosem i skrzywił usta. Dobrze, że stały na miejscu. Po raz pierwszy niewiedza Fumbora go zadowalała. Pewnie chciał wszystkie maszyny sprzedać, ale co. Nikt mu ich nie kupi, bo ze świecą szukać tutaj inżyniera.-Tak na marginesie przyjacielu. Te maszyny są warte więcej od tej całej kantyny.-Dodał i podrapał się po głowie.-A ty jak żyjesz? Hmmm?
Offline
Przecież ja wiedzieć, że to być Twoje! Ja nigdy tego by nie sprzedać. *Oburzył się rodianin, ale tak po prawdzie to on zwyczajnie kłamał, a w ostatnim czasie nieźle się w tym podszkolił. Prawda jest taka, że Fumbor najpewniej by to sprzedał, gdyby tylko dostał wycenę tego sprzętu i by zaszalał.* Ja mieć teraz wolność i móc robić co chcieć. No chociaż czasami Ael mi w łeb dać, ale tak dobrze być... *Faktycznie się zakochał w twi'lekance, ale ona jakoś ignorowała jego zaloty. Dla niej nawet skończył z pornolami! Ale nie docenia tego* Nie pierdol... serio? *Zainteresował się i zaczął na siebie klątwy rzucać, że też nie powiedział Zinowi, że go napadli i okradli. Miał droida ochroniarza, który by go uratował* Ja? Dobrze, dobrze... pieniądze być, spokój też. Żyć nie umierać.
Offline